Pamiętam swój pierwszy w życiu udział w wykładzie prawdziwego akademickiego profesora. Było to na Świętym Krzyżu w roku 1984. To niesamowite, że kilkudziesięciominutowa pogadanka może tak mocno wpłynąć na ludzkie życie. Uczony poruszył we mnie jakąś strunę, która drga i gra do dziś, uchylił jakieś okienko, przez które zupełnie inaczej zacząłem widzieć siebie, a więc i drugiego człowieka, otaczający mnie świat, wreszcie Boga.
Oczywiście to wpływ także późniejszej lektury jego dorobku naukowego oraz kilku krótkich rozmów, jakie z nim odbyłem. A wszystko zaczęło się właśnie od tego, gdy z przymkniętymi oczami, jakby zanurzony w innym świecie opowiadał, że „Na początku było jednak światło”, (tytuł jego książki z 1986 r.), z przejęciem mistyka i prostotą geniusza wypowiadał słowa, które będąc przecież ziarnem, miały w sobie jednocześnie moc przemiany gleby... Jedno zdanie zrobiło na mnie tak wielkie wrażenie, że moja generalnie słaba pamięć zapisła je dosłownie: „To niesamowita satysfakcja być obecnym przy stworzeniu świata i przy powstaniu życia, widzieć i wiedzieć to, co do tej pory wiedział tylko Bóg; a od tej pory wie to tylko Bóg i ja”. Już nigdy więcej od nikogo nie słyszałem takiego wyznania, i nie jest w tej chwili ważne, czy mówił to obdarzony niezwykłym umysłem profesor, twórca podstaw bioelektroniki i prekursor kwantowej paleobiofizyki, czy też zwykły - niezwykły ksiądz. Choć nie jestem łatwowierny, uwierzyłem, że ks. prof. Włodzimierz Sedlak „widział” akt stwórczy Boga, początki czasoprzestrzeni, materii i praw nią rządzących, które doprowadziły do powstania wszechświata, a w nim nas.
Nie tylko warstwa naukowa tego spotkania, zostawiła we mnie trwały ślad. Pod koniec ksiądz profesor wezwał nas, wstępujących do zakonu młodych ludzi, do odwagi w stawianiu pytań, sobie, drugiemu człowiekowi, wreszcie samemu Bogu. Tym razem cytuję go niedosłownie: Nie bójcie się własnych myśli, nie bójcie się kroczenia po omacku, nie bójcie się wątpliwości, bo to one mogą poprowadzić was drogą, po której nikt wcześniej nie chodził. W nauce liczą się eksperymenty, badania, dowody i pewność, ale najpierw pojawia się światło intuicji, błysk przeczucia i kierunku. Idźcie za tym światłem. Tylko w ten sposób macie szansę odnaleźć skarb, jaki Stwórca przygotował dla każdego z was. Każdy z was jest inny, a przez to wyjątkowy, dlatego nie chodźcie jeden za drugim po wydeptanych ścieżkach, tam skarbów już nie ma. Miejcie odwagę chodzić własnymi drogami...
Ale co ma Sedlak do Wielkanocy? Ma, i zaraz to wyjaśnię. Otóż przynajmniej raz w roku, około Wielkanocy, dzięki Sedlakowi i w jego stylu mam ochotę oznajmić wszem wobec i każdemu z osobna, że „byłem przy zmartwychwstaniu Jezusa w tamtą Wielką Noc”, ale wielu czytających te słowa, natychmiast kliknęłoby ikonkę „zamknij”, albo – co jeszcze gorsze – „przestań obserwować”, no i jak tu dalej żyć? 😉 Dlatego nie piszę, że tam byłem, bo po pierwsze – nie wszyscy wierzą w zmartwychwstanie Jezusa, jak więc mieliby uwierzyć w moją tam obecność? Po drugie - nie mam doktoratu z fizyki kwantowej, a nawet, gdybym miał, to naukowy język, którym trzeba by się tu posłużyć, dla większości z nas, to mniejszy lub większy bełkot. Trzecie - nie jestem też wiarygodny jako wizjoner; faktycznie żaden ze mnie święty, „Bóg nie kołysze mi dzieci do snu”, a po mieszkaniu nie fruwają świetliste anioły. Czwarte - moja wyobraźnia podobna jest raczej do „kawałka deski” Herberta niż dorodnych amazońskich lasów... Wniosek – wolę nie pisać, że byłem wtedy w grobie i widziałem, jak wyglądało zmartwychwstanie Pana, ale swoje wiem...
Wolę napisać, że wierzę z zmarwychwstanie Jezusa, a dokładniej – wierzę Marii Magdalenie, Marii, Piotrowi, Tomaszowi, autorom Ewangelii i innym świadkom, którzy widzieli Zmartwychwstałego, a głosząc tę prawdę, oddali za nią swoje życie... Wierzę także Włodzimierzowi, autorowi „Życie jest światłem” i temu, co napisał o zjawisku życia, skąd się ono wzięło, na czym polega i co z tego wynika. Oczywiście, że od tego JAK dokonało się zmartwychwstanie, ważniejsze jest to, że się w ogóle dokonało. Niektórzy to pytanie lekceważą, twierdząc, że to bez znaczenia; przecież najważniejsze, że jest to, że Jezus zmartwychwstał i my także zmartwychwstaniemy. Tymczasem są i tacy, którzy odrzucają fakt zmartwychwstania właśnie z powodu, że brakuje im podstaw naukowych, bądź stoi to w sprzeczności z nabytą przez nich wiedzą; bardziej umiarkowani powstrzymują się od głosu twierdząc, że to niewytłumaczalna tajemnica, przed którą trzeba się zatrzymać.
Trzeba mieć dużo odwagi, będąc kapłanem i wykładowcą na katolickim uniwersytecie, aby głosić, że cała rzeczywistość jest materialna, co nie oznacza, że autor „Homo electronicus” był materialistą w powszechnym rozumienia tego słowa. Sedlak przekonuje nas, że nasze ludzkie „duch, dusza i ciało” są jedną nierozdzielną rzeczywistością mającą naturę światła, czyli fali elektromagnetycznej. Dzisiaj taka wiedza już na nikim nie robi wrażenia, wszak od jakiegoś czasu potrafimy ją obserwować, mierzyć, zapisywać itd. Wiemy ze szkoły podstawowej, że w przyrodzie nic nie ginie, nie może więc zginąć także energia, w tym wszystkie nasze myśli, przeżycia, emocje, czyli to, co w skrócie nazywamy duszą, a które wyemitowaliśmy, emitujemy i będziemy emitować aż do naszego ostatniego tchnienia. Eksperymenty przeprowadzane przez biofizyków potwierdzają, że podczas śmierci człowieka, wyzwala się w jego ciele ogromna energia. To z pewnością ona zostawiła ślad na Całunie Turyńskim. Dziesiątki lat badań tego płótna, w tym najnowsze, z użyciem najnowszych, kosmicznych technologii, prowadzą do wniosków, że odbicie pozostawione na tym całunie można wyjaśnić jedynie przy pomocy pojęć z zakresu fizyki kwantowej i bioelektronicznej natury życia, której prekursorem był autor „Postępów fizyki życia”. Przyrodnik zapyta – co dalej dzieje się z tą energią, filozof-teolog zapyta - co dalej dzieje się z duszą?
Ktoś mądry zauważył, że nieznajomość teologii wśród naukowców-przyrodników jest tak wielka, że można ją porównać tylko z nieznajomością nauk przyrodniczych wśród teologów. Ileż nieporozumień i wzajemnych uprzedzeń nagromadziło się przez wieki w gronie jednych i drugich? A jest to przecież obszar, gdzie możliwy a zatem konieczny jest dialog, a nawet pewna synteza. Na szczęście są tacy, którzy ten interdyscyplinarny dialog podejmują i sprawiają, że spotykamy Zmartwychwstałego nie tylko „pałającym sercem”, ale również chłodnym, wysublimowanym umysłem, przez co, to spotkanie jest głębsze, wielopłaszczyznowe, wzmocnione, wyraźniejsze i pełniejsze.
To trochę jak ze słuchaniem muzyki. Można słuchać np. „Mesjasza” Haendla przez jeden mały głośnik monofonicznego radyjka, ale można na lepszym sprzęcie przez dwa kanały, w tzw. stereo; w końcu można podłączyć zestaw kwadrofoniczny i mieć wrażenie przebywania w sali koncertowej. Ale można przecież wybrać się na koncert i usłyszeć dzieło „na żywo”. Każdy wie, że różnica jest ogromna. Podobnie ze spotkaniem Zmartwychwstałego; zanim spotkamy się z Nim „na żywo”, spróbujmy uruchomić w sobie wszystkie możliwe kanały, w które wyposażył nas Stwórca, a więc nie tylko wiarę szukającą rozumu, ale i rozum szukający wiary, ponadto wszystkie zmysły, emocje, dobrą wolę, nawet wrażliwość estetyczną; zadbajmy o ich jakość; zapewniam, że gdy usłyszymy Jezusowe „Witajcie”, różnica będzie ogromna.
Zapamiętajmy, co głosił wielki teolog o. Wacław Hryniewicz OMI – „Zbawiciel jest polifoniczny”.
תגובות